Recenzje


Recenzja do God of War
:

Mitologia grecka jawi się niewyczerpanym źródłem pokarmu dla popkultury – wchłaniającej, trawiącej i mielącej wszystko na postmodernistyczną papkę. Mamy już Herkulesa z niezapomnianym Kevinem Sorbo z gładko wygoloną klatką piersiową (ostatnio do Sorbo nawiązał też Brad Pitt w roli Achillesa w Troi) czy też księżniczkę Xenę, o innych, dużo bardziej interesujących atrybutach. Starożytni Grecy powracają do nas niczym bumerang w postaci rozmaitych hollywoodzkich impresji, które jedyne, co mają wspólnego z antykiem, to sandały na stopach głównych bohaterów. Podobnie rzecz ma się z grami, ale programiści poszli jeszcze dalej, dodając atrybut, który kalifornijscy decydenci pomijają lub stosują w raczej ograniczonym zakresie. Chodzi mianowicie o krew.

Krew to życie – powiedział kiedyś jej największy smakosz i zgodnie z tą zasadą jej widoku nie szczędzą nam autorzy God of War. W Bogu Wojny przelewamy krew nie byle jaką, bo boską, ale nie zaczynajmy od końca. Bohaterem najnowszej produkcji Sony jest Kratos, którego władcza, jak wskazuje jego imię, natura popchnęła w stronę wojennego rzemiosła. Dzięki znakomitym zdolnościom (o koneksjach nikt nie w grze nie wspomina) szybko awansował na generała armii Spartan, toczącej bitwy z rozmaitymi plemionami barbarzyńców. Kratos zyskał sławę bezwzględnego wodza, ale niestety, kto mieczem wojuje...

I to by było na tyle, gdyż historię głównego bohatera i jego przeszłość śledzimy i odkrywamy wraz z rozwojem wydarzeń. Nasz bohater zostaje wplątany w intrygę pomiędzy bogami Olimpu, z których każdy realizuje własne cele. Największym wrogiem Kratosa jest jednak jego patron, bóg wojny i zniszczenia – Ares. Kratos, obdarzony nadludzką mocą, czyniącą go niemal niezniszczalnym, poszukuje drogi, by dobrać się do Aresa. Do pomocy ma Atenę i innych bogów, a reszty dowiecie się z samej gry. Warto tylko nadmienić, że sama historia jest niezwykle interesująca i, przy całej swojej brutalności, poruszająca, a przy tym opowiedziana w wyjątkowo naturalistyczny sposób. Główny bohater w niczym nie przypomina ratujących świat lukrowanych i wydepilowanych gwiazdorów ze studia w Beverly Hills. Jest to typ z gruntu bezwzględny, kierujący się swoistym poczuciem sprawiedliwości i honoru. Kratos to władza, a władza nie zna litości. Liczy się tylko cel i by go osiągnąć z dziesiątek karków muszą posypać się głowy.

Jeśli można do czegoś God of War porównać, to zapewne najbliżej mu do Devil May Cry i znanych z przygód Dantego rozmaitych kombinacji combo i rozwoju głównego bohatera. Rozmachem przypomina The Return of the King – gdzie nacierających wrogów możemy liczyć w setkach. Gdzieś w tle da się też dostrzec platformowe inspiracje rodem z Prince of Persia: The Sands of Time. Trzeba jednak oddać, że ze świecą szukać gry, która tak zgrabnie, jak God of War łączyłaby uroczą siekaninę i uproszczone do granic elementy przygodowe.

Głównego bohatera obserwujemy z trzeciej osoby i choć kamerą nie możemy manewrować, to absolutnie nie wpływa to negatywnie na rozgrywkę. Przez większość czasu przyjdzie nam przedzierać się przez hordy wrogów, ale nie jest to zabijanie tak techniczne jak w Devil May Cry 3 czy Ninja Gaiden. Kratos nie biega po ścianach i nie robi salt w powietrzu. Wyniszczanie wrogów, choć zaprezentowane z dynamiką dorównującą wymienionym tytułom, jest bardziej metodyczne. Autorzy postawili raczej na ilość i zwykle na ekranie wprost roi się od atakujących potworów. Nasz bohater dysponuje cząstką boskiej mocy, którą obrazują odpowiednie wskaźniki. Oprócz czerwonego paska energii, mamy więc właśnie pasek mocy, którą Kratos może spożytkować do użycia któregoś z boskich atrybutów. Wraz z rozwojem akcji posiądzie piorun Zeusa, czy też wspomagające go w walce duchy Hadesu. Każda ze zdobytych umiejętności może być rozwijana przy pomocy czerwonej energii pozostawianej przez zabitych wrogów. Odpowiednia ilość zdobytej w ten sposób energii może być także spożytkowana na rozszerzenie możliwości podstawowej broni Kratosa – Ostrzy Chaosu i za każdy „kupiony” poziom otrzymujemy nowe kombinacje ciosów.

God of War nie tylko czerpie inspiracje z najlepszych gier w swoim gatunku, ale też dokłada do niego swoją cegiełkę. Każdego potwora, którego doprowadzimy na skraj wyczerpania, możemy dobić specjalnym ciosem. Weźmy jako przykład minotaura: gdy zadamy mu wystarczającą ilość ciosów, przewracamy go jednym przyciskiem. Perspektywa zmienia się, następuje zbliżenie, a Kratos siłuje się z bestią, by wbić jej sztylet w gardziel – gracz musi bardzo szybko naciskać przycisk, by ostrze dotarło do celu. W przypadku gorgony, dobicie polega na kręceniu analogową gałką w odpowiednim wskazanym kierunku. Trzeba to robić w odpowiednim tempie i kolejności, inaczej stwór zepchnie z siebie Kratosa i będzie kontynuował walkę. Podobnie jest z bossami, choć nie ma ich zbyt wielu, to walka z nimi jest niezwykle ekscytująca. Udana seria ciosów przenosi nas w mini-grę, w której musimy na przykład naciskać szybko przyciski w odpowiedniej kolejności. God of War w materii walki naprawdę trudno cokolwiek zarzucić. Przyczepić można się jedynie do może zbyt małego zróżnicowania wrogów – autorzy poszli tutaj troszkę na łatwiznę tworząc po prostu „dopakowane” wersje spotkanych wcześniej mitycznych stworów.

Śmierć, zabijanie i przemoc to temat przewodni tej gry. Autorzy z góry założyli, że jeśli tematem jest przemoc, to musi być ona widoczna na ekranie. Kratos absolutnie nie ma sobie równych wśród wrogów, depcząc wszelkie przejawy sprzeciwu – zabija nie tylko demony, ale też ludzi, którzy przypadkiem stają mu na drodze. Co ciekawe, mordowanie współplemieńców wcale nie jest w żaden sposób sankcjonowane. Wręcz przeciwnie, za każdego ubitego człowieka dostaniemy dodatkową energię. Z czasem poznamy mroczną tajemnicę szarego koloru skóry Kratosa oraz pochodzenia jego półboskiej siły. Niewiele jest gier akcji, które tak wielką uwagę przykładałyby do ewolucji charakteru głównego bohatera. Kratos, przy całym swoim sadyzmie i okrucieństwie, nie wzbudza w nas nienawiści, wręcz przeciwnie, jest w jakimś sensie postacią tragiczną i z czasem, gdy poznajemy całą historię, jego działania nabierają sensu. Nasz bohater stoczy bój o swoje człowieczeństwo, a wynik tej walki z całą pewnością zaskoczy wielu z Was. Co ciekawe, twórcy postanowili nie dzielić gry na poziomy – lokacje są ze sobą połączone, co sprawia, że podróż wydaje się być spójna i bardziej przejmująca. Czas ładowania jest ograniczony do minimum i praktycznie rzecz biorąc nie stanowi żadnego problemu.

Od strony wizualnej God of War należy do absolutnej czołówki wśród tytułów na PS2. Znajdziemy tutaj efekty graficzne, których ze świecą szukać u innych gier na platformie Sony oraz wprost fantastyczne wygładzenie konturów. Chodzą plotki, że na produkcję wydano 20 milionów dolarów. Ile w tym prawdy, nie wiadomo, ale pewne jest, że Bóg Wojny wymagał boskich środków, by móc się bosko zaprezentować. Gra nie jest piękna jedynie od strony technicznej, ale też powala wizją artystyczną. Mamy tutaj ogromne ilości pomieszczeń, które zwiedzamy tylko raz w ciągu całej gry. W niektórych lokacjach (szczególnie pod wodą) można wprost przysiąść z wrażenia. Trudno uwierzyć, że mając do dyspozycji stosunkowo wiekowy już sprzęt, utalentowani autorzy są w stanie wyczarować tak wspaniały, żywy świat.

Bossowie, choć niestety rzadcy, są opracowani z fantastyczną wprost precyzją – nie będzie ani trochę przesadą stwierdzenie, że dorównują swoim odpowiednikom z Ninja Gaiden. Szkoda, że takiej uwagi autorzy nie przyłożyli do szeregowych przeciwników – niewielka ilość poligonów sprawia, że niektórzy wyglądają z bliska ciut koślawo. Jest to jednak drobiazg, gdyż zwykle Kratos toczy walkę z kilkunastoma wrogami naraz, więc tego rodzaju drobny mankament nie odgrywa znaczącej roli. Nieważne, czy grywasz jeszcze na Xboxie, pececie, czy Gamecube’ie – God of War zaskoczy Cię rozmachem wizji i szaleństwem efektów graficznych, których po PS2 nigdy byś się nie spodziewał. Trzeba dodać, że nawet w najgorętszych miejscach Bóg Wojny nie dostaje czkawki i działa zupełnie płynnie. Oprócz znakomitej grafiki w czasie gry, mamy też perfekcyjnie opracowane przerywniki filmowe. Stworzone na najnowszej generacji sprzęcie, za grube pieniądze i przez prawdziwych magików, nie stanowią tylko dodatku do samej gry, ale są jakością samą w sobie. To trzeba po prostu zobaczyć.

Dźwięk jest dopracowany równie pieczołowicie jak grafika. Dialogi brzmią realistycznie i słychać, że aktorzy przyłożyli się do swoich ról. Jest to po prostu ten sam wysoki poziom, który reprezentują inne współczesne tytuły z najwyższej półki. Posiadaczy zestawów kina domowego ucieszy fakt, że God of War bez problemu wykorzystuje system Dolby Pro Logic II. Prawdziwą wisienką na deserze jest jednak ścieżka dźwiękowa. Stworzona z hollywoodzkim rozmachem, w iście hollywoodzkim stylu i z hollywoodzką jakością. Jeśli ktoś lubi pompatyczne orkiestrowe melodie, w dodatku okraszone chórami, to z całą pewnością będzie zachwycony.

Nic dodać, nic ująć. Znakomita siekanina, w której trzeba czasem ruszyć mózgownicą, a czasem przeskoczyć z półki na półkę. God of War wysuwa się zdecydowanie na pozycję lidera w tym gatunku i zapewne przez dłuższy czas tam pozostanie. Gra zrobiona z doskonałym wyczuciem, nigdy nie nuży, a co ważne, nie kończy się po jednym, słodkim wieczorze. Czas rozgrywki na standardowym poziomie trudności wynosi ok. 12-14 godzin. Jest to jeden z tego rodzaju tytułów, przy których gracz modli się, by to jeszcze nie był koniec. Krew i przemoc uzależnia, a jakże. W przypadku God of War jest jednak podana z niespotykaną gracją, a poza tym, kto powiedział, że gry są dla dzieci? Pozycja obowiązkowa dla wszystkich miłośników gatunku.

Maciej „Shinobix” Kurowiak
 
PLUSY:
  • niezwykle krwawa;
  • niezwykle wciągająca;
  • niezwykle opracowana technicznie.
 
MINUSY:
  • bossów jest stanowczo za mało;
  • szkoda, że kiedyś się kończy.

Recenzja do God of War 2:

Tadaam! I oto jest, ten wyniesiony na ołtarze jeszcze przed narodzeniem przebój, niezmiennie kojarzony z odejściem PS2 do lamusa i mający godnie podsumować galaktyczną gierkotekę tejże konsoli. Wiadomo, że z podobnym hype’em stykać się jeszcze będziemy przez dłuższy czas, a „ostatnich wielkich gier na czarnulę” zdąży się nam uzbierać niemała kolekcja, cóż z tego jednak. W tym akurat przypadku warto dać się ponieść fantazji i pokusić o drobną pompatyczność, bo na rzeczy jest produkcja zasługująca na każde miłe słówko, jakie zostało o niej napisane. God of War II to gra niepokojąco bliska ideałowi, zapewniająca kilkanaście godzin intensywnej, mięsistej akcji, zrealizowana z niespotykanym rozmachem i tytanicznym zapleczem programistycznym. Mało? No to powiedzmy sobie kilka słów o fabule.

Przedstawionej w GoW2 historii nie idzie zaprezentować bez dość poważnego spoilera w stosunku do części pierwszej, więc, wrażliwcy, magnetofon wyłączcie i światła zgaście. Kratosa poznaliśmy jako najemnika w służbie greckiego boga wojny, Aresa. Pozostali władcy Olimpu, zaniepokojeni narastającym szaleństwem swego brata, postanowili zlecić byłemu spartańskiemu generałowi zabicie swego pana. Historię tę przedstawiał pierwszy God of War: Kratos wyruszył na poszukiwanie kryjącej olbrzymią moc Puszki Pandory, z której pomocą ostatecznie pokonał Aresa. Było to z gruntu do przewidzenia – zaskoczeniem jawił się natomiast fakt, iż bogowie postanowili uczynić Kratosa nowym bogiem wojny. „I żyli długo i szczęśliwie”, zdawałoby się. Akcja drugiej części gry toczy się jakiś czas później, kiedy to sam Zeus zaczyna czuć się zagrożony ambicją naszego anty-bohatera. Zastawiona zostaje pułapka, w którą na poły świadomie wchodzimy w trakcie pierwszego etapu: Kratos pozbawiony zostaje swych boskich mocy, a następnie zgładzony przez króla bogów. Hades nie ma jednak szczęścia do Ducha Sparty, gdyż już drugi raz bohaterowi udaje się umknąć czeluściom piekielnym. Uratowany zostaje przez Tytanów, którzy z jego pomocą zamierzają raz na zawsze zakończyć mitologiczną erę bogów.

Jak widać, nawet uproszczona wersja fabuły jest zagmatwana niczym drzewo genealogiczne greckiego panteonu. Autorzy wyraźnie posłuchali odzewu, z którym spotkała się pierwsza część gry, dzięki czemu jest tu o wiele, wiele więcej mitologicznych smaczków i nawiązań, a wszystko w interpretacjach, o których się panu Parandowskiemu nie śniło. W sumie dochodzimy tu do kwestii dość kontrowersyjnej, czyli amerykanizacji mitów. Wszystkie bezpośrednie i pośrednie cytaty z dorobku kulturalnego starożytnej Grecji są tutaj przepuszczone przez młynek współczesnej mody niczym Termopile przez Franka Millera. Ma to jasne i ciemne strony, ale grunt, że dobrze bawi i jest „cool”.

A sama gra? Jej mechanika jest bardzo zbliżona do poprzedniczki, którą zresztą warto sobie w pierwszej kolejności przetrawić bądź odświeżyć. W zasadzie jest to prosty beat’em-up, którego system walki nawet największemu laikowi wychodzi naprzeciw i umożliwia kręcenie diabelnych combosów. Walczymy, platformujemy, rozwiązujemy jakąś zagadkę, znowu walczymy, i tak w kółko. Niby nic, a jednak coś. Czar tkwi w mniejszych i większych szczegółach, wśród których na pierwszy plan i tak wysuwa się wszędobylskie efekciarstwo. Grając w tę grę po prostu czujesz się bossem.

Podstawową bronią Kratosa są, tak jak poprzednio, na stałe przytwierdzone do jego rąk ostrza na łańcuchach, tutaj zwane Blades of Atena (w jedynce były to Blades of Chaos). Narzędzie to śmiało powinno figurować na każdej stworzonej przez człowieka liście najfajniejszych rodzajów broni w grach wideo. I figuruje, z tego co widziałem. Poza tym, heros odnajdzie na swej drodze jeszcze 3 inne „przybory” (młot, włócznię oraz miecz), a także zdobędzie dostęp do 4 magicznych zaklęć (dość podobnych do tych z pierwszej części). Pewnym problemem jest przepaść dzieląca Ostrza Ateny od pozostałych rodzajów broni. Podobnie jak poprzednio, każdą zdobytą zabawkę rozwijać możemy, zużywając w tym celu zbierane w trakcie gry czerwone orby. Nie ma jednak specjalnego sensu inwestować w upgrade np. młota, jeśli za porównywalną liczbę punktów wykupić możemy zwiększoną siłę rażenia dla BoA. Jest to jedyny chyba problem pierwszej części, którego się autorom nie udało rozwiązać.

Popularyzuje się ostatnio w grach trend, wedle którego nie warto silić się na projektowanie wielu rodzajów przeciwników, a raczej skupić się na 2-3 typach, które zostaną za to lepiej dopieszczone pod względem AI. Widzieliśmy to w Halo, widzieliśmy w Gears of War, czy zobaczymy i tutaj? Wręcz przeciwnie! Potworów jest multum: czy to syreny, czy znane już wielbicielom serii meduzy, czy cyklopy, czy w końcu dobre 8 rodzajów „zwykłych” żołnierzy, każde starcie niesie z sobą coś innego i nie pozwala nam się nudzić ani przez chwilę. No a ukoronowaniem stawki są bossowie, o wiele bardziej liczni niż w pierwszej części. Już pierwszy poziom pokazuje nam mniej więcej co jest grane. I choć nie każdy pojedynek będzie aż tak epicki, jak stopniowe masakrowanie ożywionego Kolosa z Rodos, to wielbiciele wielkich i potężnych przeciwników nie będą zawiedzeni. Kolorytu dodaje ponad to fakt, że znakomita większość bossów to postacie dość wyraźnie zakorzenione w mitologii. A jakie, to już sami sobie w necie wyszukajcie.

Spędziłem nad grą dużo więcej, niż jest to potrzebne do jednokrotnego jej ukończenia (się poradnikuje, się wie), a jakoś zupełnie nie zwróciłem uwagi na problem jej brutalności. Uświadomił mnie co do tego faktu Shuck, który po zobaczeniu nagranych przeze mnie filmików z gameplay’a chwycił się za głowę i stwierdził, że aż takie znęcanie się nad przeciwnikami to nie przystoi. Prawda, gra jest potwornie brutalna, a Kratos to rzeźnik w pełnym tego słowa znaczeniu. Większość potworów wykończyć możemy specjalnym fatality (ukrytym pod kółkiem na padzie), które zazwyczaj wiąże się z szybkim wklepaniem wyświetlonej na ekranie sekwencji przycisków. Animacje owych wykończeń potrafią zarówno zaszokować, jak i dostarczyć pewnej dzikiej satysfakcji. I nawet kiedy wykonywany przez nas ruch kończy się wyrwaniem oka cyklopowi – bestii skądinąd całkowicie fikcyjnej – i tak zdajemy się widzieć i słyszeć ten wirtualny ból, przedstawiony tak plastycznie i sugestywnie, że ciarki przechodzą po plecach i nie po plecach.

Nie znajdziemy tu szczególnie dużo sekretów czy dodatków do odblokowania. W trakcie całej, mniej więcej 15-godzinnej kampanii, wnikliwi obserwatorzy wyłapią zaledwie 4 dodatkowe przedmioty, umożliwiające włączenie cheatów przy powtórnym przechodzeniu gry na tym samym poziomie trudności. Poza tym, za szczególne osiągnięcia otrzymamy dostęp do kilku dodatkowych kostiumów dla bohatera, a także bonusowego trybu Challenge of the Titans, w którym to ukończyć nam przyjdzie 7 śmiertelnie trudnych mini-wyzwań. Ciekawym dodatkiem jest za to możliwość obejrzenia wszystkich cut-scenek w formie jednego, fabularnego filmiku. Mimo pewnych braków na tym polu, gra wciąż wykazuje niecodziennie wysoką replay value, co jest bezpośrednią pochodną jej grywalności. Nawet mimo że jest ona circa dwukrotnie dłuższa od poprzedniczki, wciąż pozostawia nas z ochotą na jeszcze. Ekstra trudne poziomy trudności nie zostały tu wrzucone bez kozery.

Oprawa God of War II zasługuje na Oskara w kategorii previous-generation. Doprawdy, Sony samo wręcz kopie pod sobą dołek, dowalając w momencie europejskiej premiery PS3 czymś tak pięknym, a przeznaczonym na ich poprzednią platformę. Rany, przecież cały ten Genji na „trójkę”, to tylko podwyższona rozdziałka i trochę więcej poligonów tu i tam, GoW2 jest ***ŁADNIEJSZY***! Czy to jawa, czy to sen, ja nie wiem, popatrzcie tylko na screeny, trailery, filmiki w naszym poradniku, a sami zobaczycie. Grafika, animacja, różnorodność środowisk, to wszystko jest wręcz nie do wiary w kontekście czarnulki. No i prerenderowane cut-scenki. Nie ma ich wiele, ale, na Zeusa, jak one wyglądają i jak brzmią! Ostatni filmik, swoją drogą wyjątkowo bezczelny cliffhanger, bezpośrednio zapowiadający trzecią część gry, sprawił mi wręcz fizyczną przyjemność – że jakieś przyspieszone tętno, pot wstępujący na czoło, chaotyczne myśli skupiające się wokół stwierdzenia „nie, to jest ZBYT DOBRE”. Jeśli to was nie przekonuje, to nie wiem, idźcie pograjcie w Świat Papierowych Mebelków.

No i dźwięk. Voice-acting – znakomity, sfx-y – znakomite, muzyka – znakomita. Monotonnie to brzmi, ale nic się nie poradzi, że jest to jedna z najbardziej wystawnych uczt, na jakie można się załapać będąc posiadaczem PlayStation 2. Wiecznie wkurzony Kratos, gniewnie wydzierający się przy każdej okazji, przeraźliwe ryki potworów, trzaski łamanych kości, a ponad tym wszystkim monumentalny, chóralno-symfoniczny soundtrack. Czad od początku do końca.

Trudno jest znaleźć skazy na wizerunku tej cudnej gry. Jest tak dobra, że chciałoby się jej więcej i więcej, przez co trudno się po pewnym czasie pogodzić, że to już wszystko. Nieuczciwie byłoby jej jednak zarzucać zbyt krótki czas rozgrywki, jest to mimo wszystko „tylko” zręcznościówka. Za pewne uchybienie można uznać zbyt uproszczony model walki, nie zmuszający nas do karkołomnego kombinowania, tak jak robił to Devil May Cry 3. Nic to jednak, w dobrym tonie jest paść przed SCE na kolana i oddać hołd należny twórcom jednej z najlepszych gier na PS2, ba, być może jednej z najlepszych gier w ogóle. Osądzi historia, a tymczasem my osądzamy na grubo ponad 90%, tak żeby nikt nie miał wątpliwości, w co zainwestować najbliższy przypływ gotówki.

Krzysztof „Lordareon” Gonciarz
 
PLUSY:
  • kosmiczna grywalność;
  • oprawa audiowizualna;
  • fabuła!
  • mitologiczne smaczki;
  • postać Kratosa.
 
MINUS:
  • nieco zbyt prosty model walki.
 
Niech Kratos ma nas w objęciach
 
Dzisiaj stronę odwiedziło już 1 odwiedzający (10 wejścia) tutaj!
Ta strona internetowa została utworzona bezpłatnie pod adresem Stronygratis.pl. Czy chcesz też mieć własną stronę internetową?
Darmowa rejestracja